Recenzja filmu

Sanktuarium 3D (2011)
Antoine Thomas
Sean Clement
Simonetta Solder

Trzeci wymiar żenady

"Sanktuarium 3D" nie ma w sobie ani teen-slasherowego polotu, ani radosnej, kampowej dezynwoltury, nie mówiąc już o znamionach "poważnej" historii grozy.
Oryginalny tytuł filmu brzmi w dosłownym tłumaczeniu "Ukryty" i jest niezłą wskazówką dla dystrybutora – wszystkie kopie tego filmu powinny spocząć pod piaskami pustyni Gobi albo w podziemiach ośrodka dla obłąkanych. Jako że bez spojlerów nie będziecie w stanie pojąć ogromu tej porażki, musicie uwierzyć mi na słowo – horror, nawet niskobudżetowy (choć patrząc na sukces nakręcanego za milion z ogonkiem "Naznaczonego", osiem milionów dolarów budżetu to całkiem sporo), dawno nie miał się gorzej. Czego zresztą spodziewać się po filmie, do którego nie przyznają się nawet jego scenarzyści?

Do "Sanktuarium" wkraczamy razem z Brianem Karterem (sztywny jak kij golfowy Sean Clement), który dziedziczy po matce ośrodek leczenia uzależnień (oczywiście, mieszczący się w budynku klasztornym). Gdy wraz z paczką irytujących przyjaciół udaje się na miejsce, szybko odkrywa, że w placówce, nazwanej ironicznie Sanktuarium Boskiej Nadziei, nigdy nie było ani Boga, ani nadziei. Były za to okrutne eksperymenty na pacjentach i zrodzone na ich drodze istoty, których pochodzenie jest tak absurdalne, że zamienia późniejsze partie utworu w komedię. I o ile jeszcze wypełniająca drugą część filmu gonitwa po klasztornych korytarzach jedynie niegroźnie usypia, to za ekspozycję i zawiązanie akcji autorzy powinni dostać w Hollywood dożywotni wilczy bilet.  

Twórcy chcieliby zdyskontować artystycznych sukces wczesnych cronenbergowskich opowieści, w których rozpad ciała był w jakimś stopniu symbolem rozpadu człowieczeństwa. Często i gęsto wykorzystują w tym celu naukowy żargon, którego słuchanie jest równie przyjemne co czyszczenie ucha żyletką. Ta strategia bardzo szybko obraca się jednak przeciw nim – "Sanktuarium 3D" nie ma w sobie ani teen-slasherowego polotu, ani radosnej, kampowej dezynwoltury, nie mówiąc już o znamionach "poważnej" historii grozy.

Realizowane dotąd w 3D horrory (jak "Pirania" czy "Krwawe walentynki"), świadome swojej niepoważnej proweniencji, łasiły się do widza golizną, zapraszały na karnawał makabry i krwi. Film Antoine'a Thomasa nie posiada nawet tych elementów. Jest nudny, odtwórczy, pozbawiony napięcia, fatalnie zagrany, naszpikowany kretyńskimi dialogami i kiepskimi efektami 3D. Trzeci wymiar żenady.
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones